piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 4



Rozdział 4: Żadnych moli, ran i tłumaczeń
            - To może i nie był najlepszy pomysł – skomentował Kurtis. – Ale lepszy nie wpadł mi do głowy.
            - Chociaż nie ma moli, pcheł– pocieszyła go Lara. – A, co wprost świetne, żadnej Boaz.
            - Po tamtych luksusach u Vasileja to naprawdę nie robi wrażenia.
            Wskazał na obrazek na brudnozielonej ścianie – kiepską reprodukcję „Słoneczników” van Gogha. Z niezadowoleniem spoglądał na beżową pościel i szare, proste zasłony. Otworzył drzwi szafy. Powitało go wylatujące z niej stadko moli.
            - Chyba właśnie zwątpiłem, że tu nie ma moli – oznajmił.
            - Tak samo z Boaz, nie? – zażartowała Lara.
Kurtis śmiał się moment, po czym nagle zgiął się wpół, trzymając się za brzuch.
– Co ci jest? – zaniepokoiła się jego towarzyszka, podchodząc do niego.
- Nie…
- Połóż się –poleciła, pomagając mu dojść do łóżka.
- Sam sobie poradzę – warknął, odpychając ją.
Ostrożnie położył się na materacu. Dziewczyna obserwowała każdy jego ruch z coraz większym niepokojem. Gdy już dłuższą chwilę leżał i po raz kolejny próbował podwinąć swoją bluzkę, nie wytrzymała:
- Och, daj już spokój. Nie wątpię, że zazwyczaj działasz sam, mógłbyś choć raz skorzystać z pomocy.
Usiadła obok niego na skraju łóżka i sama podwinęła mu bluzkę.
- Ty korzystasz? – wycedził. Zwinął się z bólu, gdy Lara spróbowała odwinąć przesiąknięte krwią bandaże. Zastanowiła się nad odpowiedzią, lecz w tej chwili zauważyła coś innego.
- Osz, to sukinsyn – zaklęła
Przypomniała sobie o psie, który ugryzł ją w lewą rękę paręnaście minut temu. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wbił swoje zęby na tyle mocno, by wypłynęła krew.
- Zaraz wrócę – powiedziała Lara, po czym wyszła z pokoju i udała się do zbiorowej łazienki, gdzie podeszła do umywalki. Odkręciła wodę i zaczęła spłukiwać czerwoną ciecz.
- Pes? – zagadnęła starsza kobieta, przyglądająca się dłoniom dziewczyny.
- Nie mówię po czesku – odpowiedziała Croft po angielsku.
- Sabaka? – spróbowała jej rozmówczyni po rosyjsku.
- Da – odpowiedziała Lara. –Sabaka.
Spojrzała na swoją rękę i uśmiechnęła się do nieznajomej kobiety. Tamta odwzajemniła uśmiech, kiwnęła głową i wyszła z łazienki. Croft zastanowiła się, czemu ta starsza kobieta nie umiała odpowiedzieć jej po angielsku. Tak, podróżniczce zdarzało się, że w różnych rejonach świata spotykała osoby, nie rozumiejące ani słowa po angielsku. Jednak nie przypominała sobie, by coś takiego przydarzyło się jej w cywilizowanym kraju.*
 Zerknęła jeszcze tylko w lustro i również opuściła łazienkę. Wróciła do pokoju, który obecnie zajmowała. Kurtis wciąż leżał na łóżku. Udało mu się nawet całkiem rozprostować nogi i nieporadnie usiłował rozwinąć bandaż. Znowu syknął z bólu i odrzucił głowę w tył.
- Ja się tym zajmę – powiedziała szybko. Ponownie usiadła obok Kurtisa na skraju łóżka i zaczęła odwijać opatrunki, nie zwracając uwagi na posykiwania pacjenta. Pomogła mu podnieść się na tyle, by umożliwić odwinięcie bandaży także od strony pleców. Podłożyła szybko pod jego ciało czyste, zwinięte materiały, by rana nie miała styczności z pościelą. Skończyła odwijać opatrunki i przyjrzała się rozdarciu w ciele. 
- Chyba się otworzyła – stwierdziła.
- To i ja się domyśliłem, pani doktor – wycedził.
Zlekceważyła ironię w jego głosie i delikatnie przemyła ranę. Nie obyło się bez przekleństw ze strony poszkodowanego. W końcu Lara przyłożyła gazę i zawiązała nowe bandaże.
- Dzięki – mruknął. Obserwował jej dłonie. Akurat spinała ze sobą kawałki materiału.– Co ci się stało w rękę? – zapytał zdziwiony. Nie pamiętał, by wcześniej zauważył to skaleczenie. 
-To? – Sama już prawie zapomniała. – Zaatakowało mnie zwierzątko z oddziałów Kabały, gdy byłam na spacerze.
Kurtis wziął jej dłoń i przyłożył do swoich ust.
Lara zesztywniała. Przypomniało jej się dziwny sen, lecz nie było ciemności, głosu Wernera ani oznak obecności Karela.
- Coś nie tak? – zapytał Trent, odrywając swoje usta od jej dłoni.
- N… Nie, w porządku – wymamrotała. Jednak ten sen… - On nic nie znaczył… - szeptała w kółko, gdy Kurtis całował jej dłoń. Nagle wyrwała swoją rękę z uścisku i zerwała się z łóżka. – Kim ty jesteś?! – zawołała.
- Lara, co z tobą? Uspokój się, bo się zaraz zbiegnie cały ośrodek!
- On nic nie znaczył! – krzyknęła, odwracając się tyłem i wpatrując w niewyraźne odbicie w brudnej szybie okna.
- Kto?
- Nic! – wrzasnęła.
- Proszę cię, uspokój się. Już cię więcej nie dotknę, przysięgam. Jak tylko będę mógł, to się stąd wyniosę…
- Nie chcę, żebyś się wynosił, tylko chcę mieć pewność…
Urwała w pół zdania, zdając sobie sprawę, że powiedziała trochę za dużo.
- Dobra, był jakiś facet, tak? – chciał wiedzieć Kurtis. – Zostawił cię, zdradził albo jakoś zranił… I teraz go nie ma, tak?
- Oczywiście, że nie! – znów wykonała zwrot w tył i tym razem podeszła do szafy. Zatrzasnęła jej drzwi i uderzyła w nie zaciśniętą pięścią. Wywołała falę bólu, zadając cios skaleczoną dłonią. Złapała się za bolącą rękę. –  I nie powinno cię obchodzić moje życie prywatne!
- Ja w ogóle nie powinienem ciebie obchodzić – powiedział bardzo głośno i wyraźnie.
Usiadła swoim łóżku odwrócona tyłem do towarzysza. Ukryła twarz w dłoniach.
- Nie powinieneś – przyznała na tyle cicho, by nie mógł usłyszeć.
* Dygresja do tego, z czym obcokrajowcy mają do czynienia w Polsce; możesz sie dogadać po angielsku, ale ze starszymi osobami inaczej niż po rosyjsku albo niemiecku – nie dasz rady

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz