Rozdział 4: Żadnych moli, ran i
tłumaczeń
-
To może i nie był
najlepszy pomysł – skomentował Kurtis. – Ale lepszy nie wpadł mi do głowy.
- Chociaż nie ma moli, pcheł–
pocieszyła go Lara. – A, co wprost świetne, żadnej Boaz.
- Po tamtych luksusach u Vasileja to
naprawdę nie robi wrażenia.
Wskazał na obrazek na brudnozielonej
ścianie – kiepską reprodukcję „Słoneczników” van Gogha. Z niezadowoleniem
spoglądał na beżową pościel i szare, proste zasłony. Otworzył drzwi szafy.
Powitało go wylatujące z niej stadko moli.
- Chyba właśnie zwątpiłem, że tu nie
ma moli – oznajmił.
- Tak samo z Boaz, nie? –
zażartowała Lara.
Kurtis
śmiał się moment, po czym nagle zgiął się wpół, trzymając się za brzuch.
–
Co ci jest? – zaniepokoiła się jego towarzyszka, podchodząc do niego.
-
Nie…
-
Połóż się –poleciła, pomagając mu dojść do łóżka.
-
Sam sobie poradzę – warknął, odpychając ją.
Ostrożnie
położył się na materacu. Dziewczyna obserwowała każdy jego ruch z coraz
większym niepokojem. Gdy już dłuższą chwilę leżał i po raz kolejny próbował podwinąć
swoją bluzkę, nie wytrzymała:
-
Och, daj już spokój. Nie wątpię, że zazwyczaj działasz sam, mógłbyś choć raz
skorzystać z pomocy.
Usiadła
obok niego na skraju łóżka i sama podwinęła mu bluzkę.
-
Ty korzystasz? – wycedził. Zwinął się z bólu, gdy Lara spróbowała odwinąć
przesiąknięte krwią bandaże. Zastanowiła się nad odpowiedzią, lecz w tej chwili
zauważyła coś innego.
-
Osz, to sukinsyn – zaklęła
Przypomniała
sobie o psie, który ugryzł ją w lewą rękę paręnaście minut temu. Dopiero teraz
zdała sobie sprawę, że wbił swoje zęby na tyle mocno, by wypłynęła krew.
-
Zaraz wrócę – powiedziała Lara, po czym wyszła z pokoju i udała się do
zbiorowej łazienki, gdzie podeszła do umywalki. Odkręciła wodę i zaczęła
spłukiwać czerwoną ciecz.
-
Pes? – zagadnęła starsza kobieta, przyglądająca się dłoniom dziewczyny.
-
Nie mówię po czesku – odpowiedziała Croft po angielsku.
-
Sabaka? – spróbowała jej rozmówczyni po rosyjsku.
-
Da – odpowiedziała Lara. –Sabaka.
Spojrzała
na swoją rękę i uśmiechnęła się do nieznajomej kobiety. Tamta odwzajemniła
uśmiech, kiwnęła głową i wyszła z łazienki. Croft zastanowiła się, czemu ta
starsza kobieta nie umiała odpowiedzieć jej po angielsku. Tak, podróżniczce
zdarzało się, że w różnych rejonach świata spotykała osoby, nie rozumiejące ani
słowa po angielsku. Jednak nie przypominała sobie, by coś takiego przydarzyło
się jej w cywilizowanym kraju.*
Zerknęła jeszcze tylko w lustro i również
opuściła łazienkę. Wróciła do pokoju, który obecnie zajmowała. Kurtis wciąż leżał
na łóżku. Udało mu się nawet całkiem rozprostować nogi i nieporadnie usiłował
rozwinąć bandaż. Znowu syknął z bólu i odrzucił głowę w tył.
-
Ja się tym zajmę – powiedziała szybko. Ponownie usiadła obok Kurtisa na skraju
łóżka i zaczęła odwijać opatrunki, nie zwracając uwagi na posykiwania pacjenta.
Pomogła mu podnieść się na tyle, by umożliwić odwinięcie bandaży także od
strony pleców. Podłożyła szybko pod jego ciało czyste, zwinięte materiały, by
rana nie miała styczności z pościelą. Skończyła odwijać opatrunki i przyjrzała
się rozdarciu w ciele.
-
Chyba się otworzyła – stwierdziła.
-
To i ja się domyśliłem, pani doktor – wycedził.
Zlekceważyła
ironię w jego głosie i delikatnie przemyła ranę. Nie obyło się bez przekleństw
ze strony poszkodowanego. W końcu Lara przyłożyła gazę i zawiązała nowe
bandaże.
-
Dzięki – mruknął. Obserwował jej dłonie. Akurat spinała ze sobą kawałki
materiału.– Co ci się stało w rękę? – zapytał zdziwiony. Nie pamiętał, by
wcześniej zauważył to skaleczenie.
-To?
– Sama już prawie zapomniała. – Zaatakowało mnie zwierzątko z oddziałów Kabały,
gdy byłam na spacerze.
Kurtis
wziął jej dłoń i przyłożył do swoich ust.
Lara
zesztywniała. Przypomniało jej się dziwny sen, lecz nie było ciemności, głosu
Wernera ani oznak obecności Karela.
-
Coś nie tak? – zapytał Trent, odrywając swoje usta od jej dłoni.
-
N… Nie, w porządku – wymamrotała. Jednak ten sen… - On nic nie znaczył… -
szeptała w kółko, gdy Kurtis całował jej dłoń. Nagle wyrwała swoją rękę z
uścisku i zerwała się z łóżka. – Kim ty jesteś?! – zawołała.
-
Lara, co z tobą? Uspokój się, bo się zaraz zbiegnie cały ośrodek!
-
On nic nie znaczył! – krzyknęła, odwracając się tyłem i wpatrując w niewyraźne
odbicie w brudnej szybie okna.
-
Kto?
-
Nic! – wrzasnęła.
-
Proszę cię, uspokój się. Już cię więcej nie dotknę, przysięgam. Jak tylko będę
mógł, to się stąd wyniosę…
-
Nie chcę, żebyś się wynosił, tylko chcę mieć pewność…
Urwała
w pół zdania, zdając sobie sprawę, że powiedziała trochę za dużo.
-
Dobra, był jakiś facet, tak? – chciał wiedzieć Kurtis. – Zostawił cię, zdradził
albo jakoś zranił… I teraz go nie ma, tak?
-
Oczywiście, że nie! – znów wykonała zwrot w tył i tym razem podeszła do szafy. Zatrzasnęła
jej drzwi i uderzyła w nie zaciśniętą pięścią. Wywołała falę bólu, zadając cios
skaleczoną dłonią. Złapała się za bolącą rękę. – I nie powinno cię obchodzić moje życie
prywatne!
-
Ja w ogóle nie powinienem ciebie obchodzić – powiedział bardzo głośno i wyraźnie.
Usiadła
swoim łóżku odwrócona tyłem do towarzysza. Ukryła twarz w dłoniach.
-
Nie powinieneś – przyznała na tyle cicho, by nie mógł usłyszeć.
*
Dygresja do tego, z czym obcokrajowcy mają do czynienia w Polsce; możesz sie
dogadać po angielsku, ale ze starszymi osobami inaczej niż po rosyjsku albo
niemiecku – nie dasz rady
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz