piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 3



           
Rozdział 3: Krótkofalówka, która ratuje sytuację
            - Miałeś mi wytłumaczyć, o co chodzi z tym doraźnym opatrunkiem, pamiętasz? – zapytała Lara. Podziwiali właśnie świetną reprodukcję obrazu Tycjana, ogólnie znaną jako „Miłość niebiańska i ziemska”. Oboje siedzieli na kanapie w ogromnym salonie o mdłozielonej tonacji, a naprzeciwko nich wisiało malowidło.
            Kurtis oderwał wzrok od obrazu i spojrzał na rozmówczynię.
            - To będzie test – oznajmił tajemniczo. – Co wiesz o Lux Veritatis?
            - Że nazwa pochodzi z łaciny i oznacza „światło prawdy”. Generalnie działali przeciw Eckhardtowi, a członkowie Lux Veritatis mieli za zadanie ukrywać trzy Okruchy z Periaptu, które były jedyną bronią, umożliwiającą pozbycie się Eckhardta, a także dzieło, które tworzył – wyrecytowała jednym tchem.   
            - Nieźle. Skąd tyle wiesz?
            - Miałam okazję poznać parę źródeł. Odpowiedziałam na twoje pytania, ale nadal nie otrzymałam odpowiedzi na moje.
            - Już ci tłumaczę. – Zrobił przerwę i wziął głęboki oddech; Lara nie popędzała go. - Zdajesz sobie pewnie sprawę, że Eckhardt był wyjątkowo niebezpieczny, skoro przeciw niemu działała cała organizacja. On też miał swoich ludzi. Oczywiście, nie mówił prawdy żadnemu człowiekowi, aby zyskiwać kolejnych sojuszników. Lux Veritatis informowało kandydatów, do czego dąży i w jaki sposób, choć używane przez nich metody można uznać za kontrowersyjne. Mimo to nigdy nie zatajali prawdy, stąd pochodzi nazwa. Niestety, w związku z tym byli też organizacją mniej liczną. Z drugiej strony umożliwiało to dokładniejsze szkolenie członków. Nie wiem, czy dopuszczali ludzi, którzy nie przeszli szkoleń. Okres próbny potrafił trwać kilka lat. Dopiero wtedy zostawało się wtajemniczonym. Testowano przede wszystkim lojalność. W zależności od funkcji, którą kandydat miał pełnić, także siłę fizyczną lub bystrość umysłu. Ja początkowe szkolenia odbywałem w bazie, lecz później ojciec szkolił mnie w trybie przyśpieszonym, bo sytuacja stała się alarmowa. Był jednym z najbardziej zaufanych członków, u nas przynależność do Lux Veritatis jest rodzinna. Ojciec, nim mógł przekazać mi jeden Okruch, musiał mieć pewność, że nie zawiodę. Dlatego byłem szkolony wszechstronnie. Nie mogę ci powiedzieć dokładnie, jakie są moje umiejętności, lecz między innymi to, że właściwie nie potrzebuję pomocy lekarskiej. Chyba że, co potrafię sam ocenić, w sytuacji krytycznej. Prawie, jakbym był ponadczłowiekiem.
            - To by się zgadzało – podsumowała niewyraźnie.
            - Co mówiłaś?
            - Zastanawiam się, jak to możliwe – rzekła bardzo szybko.
            - Wybacz, ale nie mogę ci tego powiedzieć.
            - Ależ ja tego nie oczekuję.
            Nieco zakłopotana wstała z kanapy.
            - Wiesz, znajdę jakąś kurtkę i pójdę na spacer – powiedziała.
            - Jak chcesz. Jest nadal dość zimno – poinformował Kurtis, wygodnie rozkładając się na kanapie. – Ja chyba trochę pośpię.
            - Dobranoc – mruknęła, wychodząc z pokoju.
           
            Rzeczywiście, nie ociepliło się ani trochę. Spacerowiczki mróz nie zrażał.
Zdobywała kolejne dowody na to, że Kurtis nie jest człowiekiem. Może Werner słusznie ją ostrzegał? Ech, ale co znaczy jakiś tam sen? Pewnie to tylko jej zmęczony umysł.
Właśnie tak myślała po raz chyba setny, próbując przekonać siebie do podjęcia konkretnych kroków. Wciąż gdybała, kiedy zaatakował ją pies. Pewnie nie byłoby w tym nic aż tak dziwnego, gdyby równocześnie od strony, z której przybiegła bestia, nie rozległy się strzały.
Larze w końcu udało się zdzielić parę razy psa w łeb, a on także zdołał zranić przeciwniczkę. Rozwścieczona bólem, uderzyła tak mocno, że zwierzę w końcu upadło na śnieg. Przeklinała się w myślach, że nie zabrała ze sobą broni.
Nie chciała prowadzić atakującego ją strzelca do swej siedziby, więc schowała się za najbliższym zakrętem. Wróg okazał się niedoświadczony. Przylgnął do ściany budynku, by wyjrzeć zza rogu. Nie widząc zagrożenia, ruszył dalej. Nie spodziewał się, że Lara schowa się za krótkim murkiem przy budynku i zaatakuje go. Wyrwała mu broń, po czym oddała dwa strzały w głowę. Gdy wystrzały ucichły, usłyszała jakieś szumy i burczenia. Przy mężczyźnie leżała krótkofalówka. Męski głos mówił coś po czesku.
- Cześć, mały – powiedziała po angielsku. Biegiem ruszyła w kierunku siedziby. – Dzwonię, żeby pozdrowić ekipę. Bardzo miłe, że tak za mną tęsknicie. Musicie bardzo mnie kochać, bo widzieliśmy się niedawno. Ucałuj szefa ode mnie.
Wyrzuciła krótkofalówkę za siebie.

- Kurtis, trzeba się zmywać! – zawołała, wpadając do wielkiego salonu. – Właśnie nas namierzają!
Zaspany Trent spojrzał na nią półprzytomnie.
- O co chodzi? – zapytał niewyraźnie.
- Zaatakowali mnie!- krzyknęła. – Szybciej, mogą tu wejść w każdej chwili! Pójdę na górę po broń, a ty zejdź do tylnego wyjścia i czekaj na mnie!
Pobiegła na górę, żeby zabrać pistolety, amunicję i granaty. Zastanawiała się jeszcze chwilkę, co ma zrobić z Sanglifem.

- Nikogo nie słyszałem– powiedział Kurtis, gdy Lara dołączyła do niego w magazynie. – Ale i tak uważajmy. Słuchaj, ty biegniesz do motoru, a ja z tyłu nas osłaniam.
- Zapomniałeś o jednym drobiazgu.
- Jakim?
- Ja nie wiem, gdzie zaparkowałeś motor.
- Dobra, to ja będę szedł przed tobą i ja poprowadzę.
- Nie możesz prowadzić...
- A ty masz problemy z odpalaniem silnika.
- Nie moja wina, że sam konstruowałeś tego grata…
- I tylko ja mogę go poprowadzić. Liczy się każda sekunda.
- Dobra, ale biegiem.
Kurtis szybko otworzył drzwi, wdrapał się po betonowych schodkach i dał Larze znak głową, że droga wolna. Dziewczyna podążyła za nim. Ostrożnie wychylił się zza rogu.
- Nie uwierzysz – szepnął z chichotem.
- Co?
Również spojrzała za róg. Na placyku wokół fontanny roiło się od mężczyzn w niebieskich kombinezonach z bronią w ręką.
- Co za kretyni – prychnęła z pogardą. – W ogóle nie pomyśleli o tylnim wyjściu.
- Cóż, to nie do końca takie proste – odchrząknął Kurtis. – Motor zaparkowałem za bramą, więc i tak musimy prześliznąć się koło nich.
- Jak chcesz się prześliznąć koło oddziału uzbrojonych ludzi?
 - Poczekaj, może natrafimy na okazję. Chodź na drugą stronę budynku, stamtąd będzie bliżej.
Czekali chwilę, szeptem rozważając, jakby się przedostać, gdy nagle od strony jednej uliczek rozległo się szczekanie. Jakieś głosy krzyczały coś po czesku.
- Co mówią?- zapytała Lara.
- Że to krótkofalówka kogoś tam i że mają iść za śladami na śniegu– przetłumaczył Kurtis.
- No, to ruchy, zaraz tu będą!
Przesunęli się kawałek wzdłuż ściany budynku, tak, że teraz w zasięgu ich wzroku znalazł się cały placyk. Najemnicy biegli dawnymi śladami Lary od strony innej ściany niż ta, za którą obecnie chowała się dwójka bohaterów. Na placyku zostało już tylko kilku ludzi.
Kurtis dał znak. Rzucił metalowym kółkiem, z którego wystrzeliło ostrze. Poszedł przodem i zaczął strzelać, gdy rozległy się pierwsze okrzyki. Kółko obcinało głowy i wbijało się w ciała przeciwników. Po chwili Lara ruszyła do akcji, nie zapominając o wspaniałych właściwościach grantów oraz karabinu maszynowego. Po wykończeniu paru niedobitków na placyku, odwróciła się, by osłaniać tyły. Spodziewała się ataku grupy wrogów, zwabionej strzałami, która przedtem podążała jej śladami na śniegu. Dziewczyna nie miała jednak okazji się wykazać, gdyż pierwsze wybuchu z tyłu nadleciały, gdy ona i Kurtis przekroczyli już wielką, żelazną bramę pomiędzy blokami.
- Czy to daleko? – wyspała Lara w biegu. Odpowiedź brzmiała następująco:
- Nie, stoi tam.
 Po przebiegnięciu około siedemdziesięciu metrów byli przy maszynie. Kurtis usiadł za kierownicą i za pierwszym razem udało mu się odpalić silnik. Croft wskoczyła na miejsce pasażera i objęła partnera w pasie. Trent ruszył, starał się jak najszybciej rozwinąć maksymalną prędkość. Pożałował, że maszyna nie ma automatycznej skrzyni biegów, bo za ich plecami rozległy się pojedyncze, donośne hałasy. Lara skręciła się, jedną ręką wciąż trzymała Kurtisa w pasie, a za pomocą drugiej odpowiedziała na strzały paroma atakami. Po chwili rozwinięta prędkość motoru oraz odległość między nią a celami stała się zbyt duża, by mogła skutecznie wycelować. Schowała broń i znów odwróciła się, objęła Kurtisa obiema rękoma w pasie i przytuliła się do jego pleców.
- Dokąd właściwie jedziemy? – starała się przekrzyczeć warkot silnika.
- Do hostelu na drugim końcu miasta – odwrzasnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz