piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 18



Rozdział 18: A tymczasem ktoś inny…
Cele dla więźniów Kabały były dość luksusowe. Żadnego grzyba na ścianach. Temperatura pokojowa. Sprawny system wentylacyjny. Łóżko z materacem. Ciepła kołdra. I nawet strawne jedzenie. Aż miło było pozostać tu więźniem.
            O ile nie miało się na głowie ważniejszych spraw, a Kurtis takowe miał.
            Czy Croft da się nabrać na ten podstęp? Czy ją jeszcze kiedykolwiek zobaczy…?
            Jeśli ostatnim spotkaniem miało być to w jej pokoju, w poważnych okolicznościach, z jej wystraszoną, zasmuconą twarzą… Nie, nie w ten sposób.  Przecież nie wszystko, co miało zostać powiedziane i zrobione, zostało wypełnione.
            Kurtis tępo wpatrzył się w sufit pomieszczenia. Gdyby tylko wszystko było wtedy tak jasne i oczywiste jak teraz, w jego wyobraźni.

            Nie wiedział sam, jak długo już tu siedzi. Podejrzewał, że od ponad miesiąca. Przez pierwsze godziny wspominał, podsumowywał i zastanawiał się, jak uciec. Nie przynosiło to żadnych efektów. Snucie marzeń, co zrobiłby, gdyby Karel nie zaatakował, bardzo go męczyło. Parę razy zdarzyło mu się przysnąć podczas takich rozmyślań i powrót do rzeczywistości w małej celi był bolesny. Dlatego większość czasu postanowił spędzać na ćwiczeniach – fizycznych i umysłowych. Przede wszystkim uczył się wychodzić z ciała i jak najdłużej przebywać poza nim. Dzięki temu często błądził po więziennych korytarzach. Postępy nadchodziły o dziwo bardzo szybko i każdego dnia mógł przenosić się coraz dalej.  
            Nie miał pojęcia, po co go tu więżą. Był pewien, że nie z litości. Domyślał się, że chcą z niego wydobyć jakieś informacje. Ale jak to możliwe, że dotąd nikt się o to nie upomniał? Ani razu nie zadano mu pytania, nie wspominając już o poważniejszym przesłuchaniu. Może Karel o nim zapomniał? W sumie Kurtis żałował, że Joachim nie zjawił się ani razu. Lary też nie widział. I nie wiedział sam, co  go bardziej wkurza: to, że nie wie co z nią, czy może to, że tak się denerwuje, że nie wie co z nią. Ze złości i niepokoju miał ochotę zacząć krzyczeć, płakać albo walić o ściany.
            Szybko, tradycyjnie, uciekł od tego tematu. Zanim powrócił do ćwiczeń, po raz setny odtworzył w myśli to, co zadziało się podczas jego ostatniej nocy w Croft Manor.

 Kurtis wyszedł z pokoju Lary. Nie chciał pokazać, jak wielkie wrażenie zrobił na nim ten strach w jej oczach. Ogromny, paniczny, a właściwie szaleńczy…
            Nie powiedziała mu wszystkiego, o czym świetnie wiedział. Ominęła końcówkę. A co w niej się działo?
            Nie wiedział, ale czuł, że dystans jakoś zanikł… tylko na chwilę – tę chwilę, gdy próbował egzorcyzmu, gdy szedł w stronę drzwi. Było to krótko i podejrzewał, że niezbyt trwale, ale dawało nadzieję na większe postępy w przyszłości.
            Zmierzał długim korytarzem ku swym apartamentom.. Zlekceważył  instynkt, ostrzegający przed niebezpieczeństwem. Podejrzewał, iż niepokój wywołało nocne zamieszanie.
            Wszedł do pomieszczenia i zamarł. Chirugai latało w pomieszczeniu, jakby szybkością chciało ostrzec. Trent nie wiedział, skąd miałoby pochodzić zagrożenie, a Chirugai, wbrew jego myślowym rozkazom, nie zaatakowało niewidocznego wroga.
            Zapaliło się światło, mimo że Kurtis nie nacisnął przełącznika. Kółko opadło na podłogę, gdy tylko jego właściciel ujrzał… siebie. Drugi Kurtis, w dziennym ubraniu, ze skrzyżowanymi rękoma, stał na środku pomieszczenia. Pierwszy - prawdziwy - Trent wyciągnął dłoń, by zaatakować, jednak ten drugi był szybszy i mocniejszy. Na ułamek sekundy, nim pierwszy Kurtis upadł zamroczony na podłogę, ujrzał prawdziwą postać drugiego Kurtisa – postać Joachima Karela.

Kurtis odbywał jedną ze swych pozacielesnych wędrówek (podejrzewał, że jest noc, bo korytarze były puste). Jego uwagę przyciągnęła postać samotnego mężczyzny, spacerującego w tę i wewtę. Trent nie znał tego obszaru, bo po raz pierwszy dotarł tak daleko. Podejrzewał, iż to część reprezentacyjna - była o wiele bogaciej ozdobiona niż pozostałe kompleksy, które znał.
Spacerujący niespodziewanie pochylił się przy jednych z drzwi. Podniósł coś z podłogi. W kiepsko oświetlonym pomieszczeniu pożółkły papier wydawał się biały.
Kurtis zatrzymał się tuż nad ramieniem mężczyzny. Na kopercie nie dostrzegł nazwiska. Facet rozejrzał się dookoła, po czym rozerwał papier. Wewnątrz znajdował się list. Kurtis postanowił przeczytać go. Treść wiadomości zaskoczyła go.
"Wiem, że istniejesz.
Nie panuję nad sobą. Nikt mnie tu nie więzi, ale ja i tak nie chcę uciekać. Chociaż, w tych chwilach jasności umysłu, wiem, że powinnam.
Piszę, gdy Karela nie ma obok. Wtedy jest mi smutno. Ale jak to możliwe? Przecież musiałam, chciałam i powinnam go zniszczyć.
Nie wiem, co robić. Pomóż mi!"
Vladia z powrotem schował list i włożył go do kieszeni, po czym odszedł.
Trent od razu wiedział, kto jest autorem przeczytanej wiadomości, choć nie mógł w to uwierzyć. Skąd Lara wzięła się na Strahovie?                   
            Nie, nie czas teraz na rozmyślania. Przede wszystkim powinien – musi – coś z tym zrobić.
            Już kilka dni wcześniej odkrył, że w sąsiednich celach znajdują się inni więźniowie. Co więcej – niektórzy z nich byli przyjaciółmi jego ojca, a więc i członkami Lux Veritatis. Dopiero teraz postanowił wykorzystać w pełni to, czego nauczono go dawno temu. Co prawda nigdy nie miał okazji specjalnie szkolić zdolności telepatycznych, ale nie mógł przepuścić okazji z powodu takiej drobnostki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz