piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 2



Rozdział 2: Spokojnie, to ja.
            Lara, z wyciągniętym przed siebie metolowym kółkiem, krążyła w ciemnościach chyba już kilka godzin. Zawróciłaby, lecz nie potrafiła znaleźć drogi powrotnej. Nagle wpadła na kogoś.
            -Spokojnie, to ja – usłyszała głos Kurtisa.
            Metalowe kółko wyskoczyło z jej ręki i, sypiąc złote iskry, zawisło nad rozmawiającymi, rozpraszając ciemności.
            -Jak z tobą? – zapytał chłopak.
            -W porządku – odpowiedziała. – Wykończyłam Karela, mam Sanglif…
            Dziwne, że uprzedzenia względem Kurtisa zniknęły i swobodnie opowiadała mu o wszystkim, co zaszło.
            -Aha – mruknął w odpowiedzi, odwracają wzrok.
            -Przykro mi, że nie pomściłeś ojca, ale to cud, że sam żyjesz.
            -Tak jakby.
Położyła rękę na jego ramieniu, a on ujął jej dłoń i przyłożył do ust. Nagle gdzieś w ciemnościach usłyszała świetnie znany sobie głos:
-Uważaj, Laro.
Rozpoznała głos świętej pamięci Wernera von Croya. Rozejrzała się, lecz nie ujrzała swego mentora. Znów zwróciła głowę w kierunku Kurtisa, by przekonać się, czy on również słyszał te słowa. Ale jej dłoń całował teraz nie brązowowłosy, lecz blondyn w czarnym płaszczu i przewieszonym przez szyję czerwonym szaliku. Gdy dziewczyna zamrugała parę razy, znów stał przed nią szatyn.
            -Coś nie tak? – zapytał, odrywając swoje usta od jej dłoni.
            -N... nie, w porządku – wybełkotała, i znowu widziała Karela. – Kim jesteś?! – zawołała, wyrywając z uścisku swoją dłoni.
            -Twoją wątpliwością – wyjaśnił mężczyzna, odgarniając z jej czoła włosy. – Laro…
            Znowu zamrugała, i tym razem widziała wyraźnie twarz Kurtisa. Sięgnęła do kabur, lecz nie miała w nich broni.
             Zaniepokojony tym gwałtownym ruchem chłopak, starał się ją uspokoić:
            -Spokojnie, to ja.
            Nie uspokoiła się wcale. Zerwała się gwałtownie i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że jest w sypialni, nie wśród ciemności, a Kurtis starał się ją obudzić. Odetchnęła bardzo głęboko parę razy. Przymknęła oczy i przyłożyła dłoń do czoła. To był sen. Tylko sen.
            -Przepraszam, nie chciałem cię budzić, lecz śpisz już prawie dobę.
            -Nie miała okazji zmrużyć oka od trzech dni – wyjaśniła. Starała się zyskać na czasie, by przekonać samą siebie, że ten sen nie miał żadnego znaczenia.
            -I tak chyba miałaś koszmary, prawda? – zapytał. Przytaknęła, ale nie miała najmniejszego zamiaru tłumaczyć, o co w owych koszmarach chodziło. – Przyniosłem coś do jedzenia – wyjaśnił po chwili ciszy. Postawił na szafce nocnej tacę z pieczywem, masłem, wędlinami i serem oraz filiżanką kawy. – Facet miał lodówkę wielkości mojego salonu, że o kuchni już nie wspomnę.
            Uśmiechnęła się lekko.
            -Na widok mojej pewnie też byś się zadziwił.
            Przypomniała sobie, jak kiedyś Zip, niby to dla zabawy, zamknął ją w lodowatym pomieszczeniu i dziewczyna spędziła tam parę dobrych minut, zmarzła na kość, a gdy wyszła, zapewniła Zipa, że premii nie dostanie już nigdy. Masz szczęście, że broń zostawiłam na górze – dodała wtedy. Uśmiechnęła się szerzej na to wspomnienie. 
            Kurtis ruszył w stronę drzwi.
             -Kurtis, czy… - zaczęła dziewczyna, lecz nie wiedziała, jak ma zapytać. Czy jesteś prawdziwy? Czy nie jesteś przypadkiem Karelem?
            -Tak? – zapytał, odwracając się.
            -Czy… - zaczęła znowu. – Nieważne, później mi powiesz. Na razie.
            -Cześć.  
            Zamknął za sobą drzwi, a Lara poszła najpierw do łazienki, by wziąć prysznic, a potem przegrzebała szafę, mając nadzieję, że znajdzie coś, co w miarę by na nią pasowało. W końcu postanowiła zostać w swoich spodniach i przebrać się w za duży, ciemnozielony T-shirt. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że Kurtis zostawił dla niej śniadanie na szafce nocnej.
            Kiedy jadła, dziwiła się, że nawet nie jest tak wygłodzona jak na osobę, która prawie nic nie miała w ustach od dwóch dni. Gdy zjadła już wszystko i wypiła kawę, wreszcie miała czas na dłuższe rozmyślania.
            To głupie, że dopiero co odratowaliśmy świat, a teraz w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Ciekawe, co się dzieje w filmach z bohaterami, którzy uratowali ludzkość przed zagładą. Najczęściej chyba zostają przyjaciółmi. Cholera, tylko jak to się ma do rzeczywistości? Nie wypada mi go opuszczać, dopóki jest ranny, ale co potem? Kontakt korespondencyjny? Nie wiem nawet, gdzie mieszka na stałe. Jakie to wszystko jest porąbane! Przecież ja go nie znam, a tak strasznie mnie obchodzi, czy istnieje naprawdę! Powinnam go po prostu załatwić, ale wtedy, gdyby okazało się, że on jest prawdziwym Kurtisem Trentem, miałabym go na sumieniu. Zresztą, jeśli naprawdę wierzę, że Karel jest wykończony, to on nie może być nim. Poza tym, czy Joachim przejmowałby się śmiercią ojca Kurtisa? Na pewno o niej wiedział.
            Podeszła do okna i wyjrzała przez nie na zaśnieżoną ulicę. W tej chwili powinna przejmować się śmiercią Wernera i zdobyć informacje o pogrzebie.
            Każda myśl uparcie nawiązywała do nowego znajomego. Von Croy ją w to wszystko wciągnął. Jego szczęście, że nie żyje. Zamęczyłaby go chyba na śmierć, próbując wydobyć wszystko co wie na temat Nephilim i członków Lux Vertitatis.
            Spokojnie, to ja.
            -Och, Werner – powiedziała cicho. – Na ile mogę wierzyć w to, co on mówi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz