Rozdział 2: Spokojnie, to ja.
Lara, z wyciągniętym przed siebie
metolowym kółkiem, krążyła w ciemnościach chyba już kilka godzin. Zawróciłaby,
lecz nie potrafiła znaleźć drogi powrotnej. Nagle wpadła na kogoś.
-Spokojnie, to ja – usłyszała głos
Kurtisa.
Metalowe kółko wyskoczyło z jej ręki
i, sypiąc złote iskry, zawisło nad rozmawiającymi, rozpraszając ciemności.
-Jak z tobą? – zapytał chłopak.
-W porządku – odpowiedziała. –
Wykończyłam Karela, mam Sanglif…
Dziwne, że uprzedzenia względem
Kurtisa zniknęły i swobodnie opowiadała mu o wszystkim, co zaszło.
-Aha – mruknął w odpowiedzi,
odwracają wzrok.
-Przykro mi, że nie pomściłeś ojca,
ale to cud, że sam żyjesz.
-Tak jakby.
Położyła
rękę na jego ramieniu, a on ujął jej dłoń i przyłożył do ust. Nagle gdzieś w
ciemnościach usłyszała świetnie znany sobie głos:
-Uważaj,
Laro.
Rozpoznała
głos świętej pamięci Wernera von Croya. Rozejrzała się, lecz nie ujrzała swego
mentora. Znów zwróciła głowę w kierunku Kurtisa, by przekonać się, czy on
również słyszał te słowa. Ale jej dłoń całował teraz nie brązowowłosy, lecz
blondyn w czarnym płaszczu i przewieszonym przez szyję czerwonym szaliku. Gdy
dziewczyna zamrugała parę razy, znów stał przed nią szatyn.
-Coś nie tak? – zapytał, odrywając
swoje usta od jej dłoni.
-N... nie, w porządku – wybełkotała,
i znowu widziała Karela. – Kim jesteś?! – zawołała, wyrywając z uścisku swoją
dłoni.
-Twoją wątpliwością – wyjaśnił
mężczyzna, odgarniając z jej czoła włosy. – Laro…
Znowu zamrugała, i tym razem
widziała wyraźnie twarz Kurtisa. Sięgnęła do kabur, lecz nie miała w nich
broni.
Zaniepokojony tym gwałtownym ruchem chłopak,
starał się ją uspokoić:
-Spokojnie, to ja.
Nie uspokoiła się wcale. Zerwała się
gwałtownie i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że jest w sypialni, nie wśród
ciemności, a Kurtis starał się ją obudzić. Odetchnęła bardzo głęboko parę razy.
Przymknęła oczy i przyłożyła dłoń do czoła. To
był sen. Tylko sen.
-Przepraszam, nie chciałem cię budzić,
lecz śpisz już prawie dobę.
-Nie miała okazji zmrużyć oka od
trzech dni – wyjaśniła. Starała się zyskać na czasie, by przekonać samą siebie,
że ten sen nie miał żadnego znaczenia.
-I tak chyba miałaś koszmary,
prawda? – zapytał. Przytaknęła, ale nie miała najmniejszego zamiaru tłumaczyć,
o co w owych koszmarach chodziło. – Przyniosłem coś do jedzenia – wyjaśnił po
chwili ciszy. Postawił na szafce nocnej tacę z pieczywem, masłem, wędlinami i
serem oraz filiżanką kawy. – Facet miał lodówkę wielkości mojego salonu, że o
kuchni już nie wspomnę.
Uśmiechnęła się lekko.
-Na widok mojej pewnie też byś się
zadziwił.
Przypomniała sobie, jak kiedyś Zip,
niby to dla zabawy, zamknął ją w lodowatym pomieszczeniu i dziewczyna spędziła
tam parę dobrych minut, zmarzła na kość, a gdy wyszła, zapewniła Zipa, że
premii nie dostanie już nigdy. Masz
szczęście, że broń zostawiłam na górze – dodała wtedy. Uśmiechnęła się
szerzej na to wspomnienie.
Kurtis ruszył w stronę drzwi.
-Kurtis, czy… - zaczęła dziewczyna, lecz
nie wiedziała, jak ma zapytać. Czy jesteś
prawdziwy? Czy nie jesteś przypadkiem Karelem?
-Tak? – zapytał, odwracając się.
-Czy… - zaczęła znowu. – Nieważne,
później mi powiesz. Na razie.
-Cześć.
Zamknął za sobą drzwi, a Lara poszła
najpierw do łazienki, by wziąć prysznic, a potem przegrzebała szafę, mając
nadzieję, że znajdzie coś, co w miarę by na nią pasowało. W końcu postanowiła
zostać w swoich spodniach i przebrać się w za duży, ciemnozielony T-shirt.
Dopiero wtedy przypomniała sobie, że Kurtis zostawił dla niej śniadanie na
szafce nocnej.
Kiedy jadła, dziwiła się, że nawet
nie jest tak wygłodzona jak na osobę, która prawie nic nie miała w ustach od
dwóch dni. Gdy zjadła już wszystko i wypiła kawę, wreszcie miała czas na
dłuższe rozmyślania.
To
głupie, że dopiero co odratowaliśmy świat, a teraz w ogóle ze sobą nie
rozmawiamy. Ciekawe, co się dzieje w filmach z bohaterami, którzy uratowali
ludzkość przed zagładą. Najczęściej chyba zostają przyjaciółmi. Cholera, tylko
jak to się ma do rzeczywistości? Nie wypada mi go opuszczać, dopóki jest ranny,
ale co potem? Kontakt korespondencyjny? Nie wiem nawet, gdzie mieszka na stałe.
Jakie to wszystko jest porąbane! Przecież ja go nie znam, a tak strasznie mnie
obchodzi, czy istnieje naprawdę! Powinnam go po prostu załatwić, ale wtedy,
gdyby okazało się, że on jest prawdziwym Kurtisem Trentem, miałabym go na
sumieniu. Zresztą, jeśli naprawdę wierzę, że Karel jest wykończony, to on nie
może być nim. Poza tym, czy Joachim przejmowałby się śmiercią ojca Kurtisa? Na
pewno o niej wiedział.
Podeszła do okna i wyjrzała przez nie
na zaśnieżoną ulicę. W tej chwili powinna przejmować się śmiercią Wernera i
zdobyć informacje o pogrzebie.
Każda myśl uparcie nawiązywała do
nowego znajomego. Von Croy ją w to wszystko wciągnął. Jego szczęście, że nie
żyje. Zamęczyłaby go chyba na śmierć, próbując wydobyć wszystko co wie na temat
Nephilim i członków Lux Vertitatis.
Spokojnie,
to ja.
-Och, Werner – powiedziała cicho. –
Na ile mogę wierzyć w to, co on mówi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz